Sporo mówię ludziom o coachingu. Klientom, którzy są zainteresowani taką formą pracy. Uczestnikom szkoły coachów. Uczestnikom bezpłatnych szkoleń pokazowych, zachęcających do zainteresowania się coachingiem jako profesją. Uczestnikom szkoły trenerów, którzy poznają szereg metod rozwojowych w trakcie nauki projektowania procesów rozwojowych.
Zwykle zaczynam od tego, czym jest coaching i jakie warunki spełnia relacja, by można ją było nazwać coachingową. Sporo czasu poświęcam postawie coacha i jego nastawieniu wobec klienta. Ilekroć mówię, że coach wierzy w swojego klienta, uważa go za kompletną, mądrą, twórczą jednostkę – przyszli coachowie oraz przyszli klienci kiwają ze zrozumieniem i potwierdzeniem głową.
Ostatnio takie zajęcia prowadziłam w szkole trenerów. Mówiłam, że coach uważa swego klienta za osobę kompletną, dobrą, mądrą, kreatywną – a obecni na sali coachowie potakująco kiwali głowami.
Ale przyszli trenerzy, nie mający wcześniej do czynienia z coachingiem, nie wytrzymali: Ale jak to? – pytali. Jak coach może w to wierzyć? A może klient wcale nie jest taki mądry i twórczy? Może ta wiara jest bezpodstawna? Sztuczna?
Zastopowało mnie. Przyjmujemy to jako pewnik, jako pewną podstawę umiejętności coacha, ale czy nie jest to puste stwierdzenie? Jak to możliwe, żeby coach na dzień dobry tak traktował klienta?
Myślę, że w specyficznej relacji, jaką coach nawiązuje ze swoim klientem kryje się też odpowiedź i na to pytanie.
Takie pytania wynikają z intuicyjnego założenia, że kiedy patrzymy na człowieka, widzimy go takim, jaki jest (to błędne założenie, ale nie o tym chce dzisiaj pisać). Patrzymy na jego tzw “mocne strony” oraz obszary, gdzie doświadcza blokad. Orientujemy się co uważa za możliwe, a co przekracza jego możliwości. Widzimy, co przychodzi mu łatwo, a czego nie chce się podejmować i czego się obawia. Zbieramy to do kupy i rodzi się myśl: ten klient nie da rady tego zrobić, nie z takimi cechami czy lękami.
Coachem natomiast rządzi inny paradygmat. Coach widzi swego klienta jako osobę w pewnym procesie, zmieniającą się, będącą w drodze od jednej wersji siebie do drugiej. To, jakim klient jest teraz, jest tylko pewnym etapem na jego drodze – być może już za chwilę dokona się zmiana, która tak przedefiniuje jego rozumienie świata, że stanie się kimś biorącym świat zupełnie inaczej, a więc w jakimś sensie inną osobą.
Coachem kieruje ciekawość, a nie potrzeba oceniania czy coś jest dobre i właściwe, czy niekoniecznie. Dla coacha jego klient jest nosicielem potencjału. Albo już posiada wszystkie zasoby, które są mu potrzebne do osiągania osobistego szczęścia i satysfakcji, albo też jest w stanie je pozyskiwać w miarę potrzeb. Pomiędzy klientem a jego sukcesem leżą jakieś przeszkody, dlatego w ogóle ma miejsce proces coachingowy, ale nie są to przeszkody nie do pokonania.
“Nie kijem go, to pałką” mówi stare przysłowie pszczół – i o to właśnie chodzi. Jeśli przeszkody nie da się rozwalić, pokonać, rozbić, zawsze można poszukać sposobu by ją przeskoczyć, obejść, prześliznąć się pod, a może w ogóle pójść w zupełnie innym kierunku i nie zawracać sobie nią głowy – i to klient wie co to dla niego konkretnie znaczy.
Brak tej wiary w klienta powstaje, kiedy coach ma w głowie konkretny pomysł na rozwiązanie danej sytuacji. Jeżeli przyjmiemy że w ogóle jest jakieś jedno konkretne rozwiązanie, jesteśmy na straconej pozycji – nieważne czy w tej relacji jesteśmy coachem czy klientem. Coaching to szukanie takiego rozwiązania, które będzie bazowało na tym, co ma w sobie klient i w tym sensie jest swego rodzaju procesem kreatywnym – patrzymy czego klient nie ma i szukamy sposobu by to pozyskać lub zastąpić czymś innym. Potencjalnie takich rozwiązań może być wiele. W rezultacie powstaje coś, co jest dobre tylko dla tego konkretnego klienta.
I tu kryje się pułapka – to nie jest rozwiązanie dla coacha i to czy coach uważa je za dobre czy nie, nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Rozwiązanie jest dobre, kiedy klient mówi, że jest dobre – i coach to w pełni akceptuje.
Ciekawość i akceptacja to klucz do wiary coacha w klienta.
Bo naprawdę, kim ja jestem by mówić klientowi, że nigdy nie będzie śpiewał w chórze, bo skrzeczy jak wrona.
Albo tańczył, bo nie ma nogi.
Kwestia zaangażowania, determinacji i motywacji. To klient decyduje co jest możliwe.
Ps. Klienci mają tendencję do potwierdzania tego przekonania coacha, że są kompletni, dobrzy, twórczy i mają wszystkie zasoby niezbędne do rozwoju, toteż z każdym kolejnym klientem ta wiara się w coachu umacnia 🙂